Przejdź do głównej zawartości

Pani soczewica z tajemniczym friarielli

Friarielli to moja chyba największa kulinarna, neapolitańska miłość. Kiedy odwiedzam to magiczne miasto, zawsze zajadam z tą roślinką co tylko się da i jeśli tylko mam możliwość, kupuję zapas i zabieram do domu. To jesienne warzywo, należące do kapustowatych, uwiodło mnie smakiem. Znajdziemy je nie tylko na południu Włoch, choć pod różnymi nazwami: broccoletti, cime di rapa, broccoli friarelli, broccoli di rape, rapi albo rapini. Jednakże to na południu jest cenione najbardziej. Każda wizyta w przybytkach serwujących lokalne przysmaki, to nowe potrawy i przepisy, w których rzepa brokułowa staje się królową. W Polsce już można dostać tę zieleninkę, w sklepach ze śródziemnomorskimi produktami lub w sklepach wysyłkowych. Jeśli wpadnie Wam w ręce to koniecznie kupcie i wypróbujcie. Smakiem faktycznie lekko przypomina brokuły, ale jest też leciutko gorzkawa, świeża i wyrazista. Jest świetnym źródłem antyoksydantów, witaminy A, C, K oraz wapnia, żelaza i potasu. A skoro friarielli już nie jest takie tajemnicze... to polecam poniższy przepis.

Składniki na 4 porcje (jako przystawka lub dodatek do dania głównego):
  • 250 g usmażonego już friarielli
  • Szklanka zielonej soczewicy
  • 2 ząbki czosnku
  • sól
  • ostra papryczka chili (ja użyłam 2 suszonych i wyszło dość pikantnie)
  • łyżka masła
Na początek namaczamy soczewicę. Powinna pozostać w wodzie przez ok 1h. Nastawiamy wodę na i gotujemy zgodnie z opisem z opakowania- wrzucamy na wrzątek i gotujemy około 25 minut.
Solimy dopiero na sam koniec. Odcedzamy.
Następnie bierzemy na warsztat friarielli, które udało mi się kupić już usmażone, ale zupełnie niedoprawione. Jeśli kupicie takie gotowe, to upewnijcie się, bo bardzo często jest one już z dodatkiem soli i papryczki. Jeśli liście są w całości- możemy je wcześniej lekko przesiekać. Wrzucamy na patelnię i podgrzewamy.
Przez praskę przeciskamy czosnek, dodajemy. Przyprawiamy odrobiną soli i rozdrobnioną papryczką.
Dokładamy ugotowaną soczewicę.
Dokładamy masło i wszystko razem chwilę podsmażamy.
Próbujemy i doprawiamy ostatecznie, wedle upodobań. Serwujemy.



Komentarze

  1. Az sobie wygooglowalam te friarelli, bo bardzo mnie zaciekawilas. I juz sama nie wiem, czy jadlam :-) Jada sie ja na surowo? Cos podobnego jadalam na surowo jako salate i nie pamietam nazwy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edytko, bardzo możliwe, bo można jeść i na surowo, częściej jednak podaje się usmażone lub ugotowane/blanszowane. W każdym razie warto spróbować :)

      Usuń
  2. Takiego dania jeszcze nie jadłam, ale bardzo chętnie bym skosztowała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Konieczne muszę wypróbować - zapowiada się niezwykle smakowicie :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, bardzo polecam, tylko uwaga, bo można się uzależnić ;)

      Usuń
  4. Dla nas absolutna nowość, ale z chęcią zrobimy i skosztujemy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe danie :) Jesteśmy ciekawe jak smakuje :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Administratorem danych jest Pichceniomania. Dane podane w formularzu kontaktowym i/lub wymagane do dodania komentarza zostaną wykorzystane wyłącznie w celu publikacji wpisanego zapytania/komentarza i udzielenia ewentualnej odpowiedzi.

Popularne posty z tego bloga

Makaron z cebulowym sosem czyli pasta alla genovese

Przepis króluje w Neapolu prawdopodobnie od 15-16 wieku. Jest kilka hipotez, co do jego powstania i pochodzenia nazwy. Skąd w Neapolu przepis o nazwie, która kojarzy się raczej z miastem położonym na północy Włoch? Jedna z teorii mówi o tym, że przepis faktycznie przywędrował wraz z kucharzami z Genui. Oba wspomniane miasta stanowiły 2 największe włoskie, współpracujące ze sobą porty. Możemy zatem wyobrazić sobie, że oba te miejsca miały na siebie nawzajem spory wpływ, także pod względem kultury kulinarnej. Inne źródła mówią, że przepis przywędrował nie z Genui a z Genewy, a jeszcze inne, że został stworzony przez kucharza, z krwi i kości neapolitańczyka, którego zwano "o Genoves". Tak czy siak, ten aromatyczny, swego rodzaju sos stał się jedną z najbardziej charakterystycznych potraw regionu Kampania i z całą pewnością każdy, kto odwiedza tę część Italii, powinien choć raz go spróbować. Jest to danie, które porównać można do naszego rosołu, czy bigosu. Wersji przepisu może

Piwoniowa konfitura

Im bardziej zagłębiam się w temat jadalnych kwiatków i innych, często nieco zapomnianych darów łąk i lasów, tym bardziej zadziwia mnie, ile roślin marnuje się w naszym najbliższym otoczeniu. No dobrze, może nie marnują się tak do końca, kwiaty w końcu zawsze cieszą oko. Gdy wpadam do wychuchanego i wypielęgnowanego ogrodu moich rodziców, to widzę jak oni drżą i obserwują pytająco- co też tym razem zagarnę do kuchni. Wszystkie moje próby zyskują finalnie aprobatę, także od czasu do czasu faktycznie coś podkradam. Dzisiaj padło na piwonie, które w tym roku kwitną wyjątkowo pięknie. Zrobiłam 2 słoiczki na próbę, a potem to już ile się dało... :)

Marmurkowe jajka z kminkiem

Kocham sytuacje kiedy kuchnia, tak przyjemnie mnie zaskakuje! Niepozorne danie, a urzekło mnie kompletnie. Podobno wywodzi się z regionu Śląska Opolskiego, no i tradycyjnie przygotowywane było na Wielkanoc. Uważam, że warto spróbować i wpisać na listę ciekawych dań, którymi można zaskoczyć gości. Kminek, który jest tutaj obok jajka bohaterem, lubię bardzo, ale jednak z umiarem. Ten przepis udowadnia, że umiar nie zawsze jest wskazany. Zaskakująco, smakuje nawet tym, którzy za kminkiem nie przepadają!